wzywając dorożkę.
Przybyli do Brighton karetką pocztową o wschodzie słońca. Na szczęście Walsh zawiadomił nieliczny personel nadmorskiej willi Knightów i służba ich oczekiwała. Pocztylion bez trudu trafił pod właściwy adres i pomagał przy przenoszeniu bagaży, podczas gdy oni próbowali rozprostować nogi po trzygodzinnej jeździe. Na skutek sprzeczki pod domem gry podróż przebiegała w nieco napiętej atmosferze, ale Alec gotów był o tym zapomnieć, gdyby zrobiła tak również Becky. - Wytrzęsło mnie okropnie - mruknął, rozcierając kark. Tęsknił za swoim faetonem, sprzedanym kilka miesięcy temu na spłatę długów. Becky nie słuchała go jednak, wpatrzona w mewę, która przysiadła obok, gładząc dziobem pióra. - Słyszę stąd ocean! Obróciła się w koło i aż jęknęła, wpatrzona w błękitniejący horyzont za domami. - Och! Chodźmy zobaczyć morze! - Czy nie lepiej wejść najpierw do domu? - spytał. Lecz ona już szła ku plaży, jak w transie. Wolał trzymać się z tyłu. Coś mu mówiło, że chce być teraz sama. Becky stanęła nad wodą. Długie włosy trzepotały na pachnącym morzem wietrze. Zatrzymał się bez słowa za nią. - Nie byłam nad morzem od lat, odkąd wraz z mamą wyjechałyśmy z Portsmouth. Zobaczył, że dotyka muszelki na wstążce i wiedział, że myśli o ojcu. Zaskoczyło go bardzo, gdy zdjęła z szyi pamiątkę. - Weź to - powiedziała z powagą. - Chcę, żeby była twoja. - Becky, ależ... - No, weź. Miej ją zawsze przy sobie. - Ona tak wiele dla ciebie znaczy. Dlaczego mi ją dajesz? - Na szczęście. Nie zawsze będę cię mogła pocałować podczas gry. - Włożyła mu ostrożnie muszelkę w dłoń. - Będę się o ciebie martwić, Alec. - Niepotrzebnie. Wkrótce wrócisz do swojego domu, kochanie. - Dziękuję ci - szepnęła. - Za wszystko. Kiedy Becky rozpakowała rzeczy - rada, że znalazła się z dala od kuzyna i jego Kozaków - Alec poszedł do Reggetta, najlepszego klubu męskiego w Brighton, żeby zapewnić sobie wstęp na kilka partii kart z wysokimi stawkami. Zasiadł potem z Becky do obiadu w ogrodzie, pod pasiastym daszkiem, chroniącym przed słońcem, ustawionym przez służbę. - Służba, co prawda, trochę się zgorszyła - mówił - ale nie martw się tym. Jest lojalna i przywykła do moich wyskoków. Już uprzedziłem, że nikt nie może cię tu widzieć ani wiedzieć o twojej obecności. Posłużyłem się wykrętem, że nie chcę, aby Robert odkrył, że zabrałem tu moją „kochankę”. - Bardzo zręczne. - Nie podałem im też twojego prawdziwego imienia. Żeby uniknąć plotek. - Jak się teraz nazywam? - Abby. - Abby?... - Od Abukir, twojego drugiego imienia. - A czy mam nazwisko? - Lawrence - mruknął, nieco zażenowany. Przypomniała sobie, że jego prawdziwy ojciec nazywał się Preston - Lawrence. - Ile czasu zajmie ci zgromadzenie pięciu tysięcy funtów? - Mam nadzieję, że niewiele. Może około dwóch tygodni. - Niesłychane. - Zaczynała rozumieć, że tak szybkie i łatwe zyskiwanie pieniędzy może wejść w nałóg. - Zagrasz dziś wieczór? - Nie. Dzisiaj nie. Zaczerwieniła się. - W takim razie musimy poszukać sobie jakiejś innej rozrywki. - Mogę ci zapewnić jedną lub dwie, które przychodzą mi na myśl. Spuściła oczy i zabrała się do cytrynowych lodów, udekorowanych świeżą jagodą. Potem mruknęła z cicha: - Podobno za drugim razem to już wcale nie boli. - Podobno. - Pociągnął łyk wina.