Boise przed jutrzejszym rankiem. Alternatywą było poczekanie do
rana na miejscu i wzięcie pierwszego porannego samolotu; i tak będzie musiała się przesiadać, ale w rezultacie dotrze do Idaho zaledwie godzinę później, niż gdyby poleciała od razu. Nie było nad czym deliberować. Milla wybrała to drugie wyjście i oddzwoniła do Diaza. - Dzisiaj nie dam już rady przylecieć. Najwcześniej jutro rano. Jeżeli lot się nie opóźni, to będę na miejscu o jedenastej zero trzy Podała mu także nazwę linii lotniczych i numer lotu. - Zabierasz bagaż inny niż podręczny? Pomyślała o wszystkich rzeczach, które miała ze sobą. Ostatecznie planowała spędzić tu dobrych kilka dni. - Tak, nie mam wyjścia. Inaczej musiałabym to wszystko wysyłać do domu. Nie zrzędził na temat konieczności czekania na bagaż. Zamiast tego powiedział: - Spotkamy się przy odbiorze bagażu. Do zobaczenia rano. - Tak - odparła. - Do zobaczenia. an43 260 Przerwała połączenie; jej uwaga nie była już skupiona na ludziach w tym pomieszczeniu. Minęła Julię, nawet na nią nie spojrzawszy Poszła od razu na górę, myśląc o konieczności przepakowania bagażu tak, by najpotrzebniejsze rzeczy mieć przy sobie, w małej torbie. Walizki przewożone w lukach bagażowych miały tendencję do gubienia drogi. - Millo! - zawołała za nią Julia. Ale siostra nawet się nie obejrzała. an43 261 -18- „Pierwszy poranny lot" oznaczał ni mniej, ni więcej tylko zerwanie się o trzeciej nad ranem, by zdążyć na czas do portu lotniczego w Kentucky, oddać wynajęty samochód i przejść jeszcze kontrolę bezpieczeństwa. Milla kupiła trochę przekąsek w automatach na lotnisku w Louisville, zakładając z góry, że na pokładzie samolotu nie zostanie uraczona niczym - a była przecież głodna. Z Louisville poleciała do Chicago, stamtąd do Salt Lake City, tam zmieniła linię lotniczą i wyruszyła już prosto do Boise. Diaz czekał, a serce Milli zadrżało mocno na jego widok. Miał na sobie to, co zwykle: dżinsy i te swoje buty na grubej podeszwie. Chociaż nie, była różnica: miał również narzuconą na T-shirt koszulę z długimi, podwiniętymi na przedramionach rękawami. Stał na uboczu, z dala od ludzi czekających na swoje bagaże. Wyraz jego twarzy był nieprzenikniony jak zwykle. Kilka osób rzucało w jego stronę niespokojne spojrzenia, choć Diaz nic przecież nie robił. Po prostu stał. - Czego się dowiedziałeś? - zapytała Milla niecierpliwie, stanąwszy przed nim. Przez całą drogę zastanawiała się Z niepokojem, kogo przyjdzie im spotkać i co ten ktoś będzie wiedział o porwaniach. - Powiem ci po drodze. Zarezerwowałem dla nas pokoje w hotelu. Zostawimy tam twoje bagaże, będziesz mogła się przebrać. - Czemu mam się przebierać? - zdziwiła się Milla, spojrzawszy