szczęka. Coś zdecydowanie wisiało w powietrzu. Coś złego, niegodziwego. On to coś wyczuwał: doświadczał
takiego wrażenia, kiedy zaglądał w zimne oczy zabójcy. Wyjrzał na zewnątrz i patrzył na zbliżającą się burzę. Wiedział, że może być ofiarą jakiejś wymyślnej pułapki. Podniósł jednak słuchawkę i wykręcił numer do sędziego. Po trzecim dzwonku zgłosiła się Lydia Vasquez. 147 - Rezydencja państwa Cole’ów - powiedziała, wciąż jeszcze z wyraźnym akcentem w głosie. - Mówi Nevada Smith. - Postanowił sobie, że nie będzie owijał niczego w bawełnę. - Szukam Shelby. - Och, seńor Smith, przykro mi, ale Shelby... nie ma jej. - Dokąd pojechała? - Ja... ja nie wiem. Wyjechała jakąś godzinę temu, może wcześniej. Powiedziała, że... - Lydia zniżyła głos - ... jest bardzo przygnębiona. - Czym? Lydia się zawahała. - Nie mam pojęcia. - Na pewno masz, Lydio. - Nie zamierzał łatwo się poddawać. Lydia chrząknęła i Nevada miał ochotę złapać ją przez telefon i porządnie nią potrząsnąć. - Gdzie ona jest? Lydia po hiszpańsku wymamrotała coś pod nosem. - Naprawdę nie wiem. Wspominała, że po prostu chce się stąd wyrwać. Ja... Ona mnie martwi. Mnie też, pomyślał Nevada, odkładając słuchawkę. Martwię się o nią jak diabli. - Cholera jasna! - Cisnął słuchawkę na widełki tak mocno, że spłoszony Crockett zerwał się ze zjeżonym włosem na karku i zaczął głośno ujadać. - Cicho! - Nevada wyszedł na zewnątrz i stanął na ganku. Niektóre klacze podniosły łby i poruszały nerwowo nozdrzami. One również wyczuwały zagrożenie. Złe przeczucie, które nie opuszczało Nevady cały dzień, zdecydowanie przybrało na sile. Ściemniało, a słońce ginęło pod grubą warstwą stalowych chmur. Powietrze było przesycone zapachem nadciągającej burzy. Znaleźć narzędzie zbrodni w tym miejscu byłoby zbyt łatwo, pomyślał Shep, świecąc latarką na podłoże jaskini. Dlaczego ktoś zadzwonił w tej sprawie akurat teraz, dziesięć lat po tym, jak Ramón Estevan został odesłany do swojego Stwórcy? To wszystko po prostu nie miało sensu. Kto mógłby chcieć dać mu cynk? I dlaczego zadzwonił do niego do domu? Dlaczego nie do Biura Szeryfa? Nie, coś tu było nie tak. Omal nie potknął się o kupkę kamieni, pozostałości po dawno wygasłym ognisku. Zwęglone kamienie okalały hałdkę zimnego popiołu. Klnąc pod nosem i sięgając prawą ręką do broni, Shep omiótł światłem latarki podłoże jaskini. Zapadał zmrok i nietoperze, o tej porze dnia zawsze niespokojne, robiły mnóstwo hałasu i przelatywały nisko nad jego głową, tak że cierpła mu skóra. Jaskinia została stworzona ręką ludzką, a ściślej, wykopał ją dziadek Oscara Adamsa, którego nie zadowalało sprzedawanie kamieni i żwiru i który na terenie swojej posiadłości miał nadzieję znaleźć srebro, złoto i Bóg wie jaki jeszcze inny szlachetny metal. Zawalone odchodami nietoperzy, bielejącymi kośćmi po jakiejś zwierzynie, zaciągniętej tutaj przez kojoty albo psy, podłoże nie odsłoniło żadnych tajemnic. A może to wszystko dowcip, oszustwo? - pomyślał. Tylko jeden Bóg wiedział, ilu przyzwoitych obywateli życzyło Shepowi, żeby krążył w kółko, jak głupi pies, który gryzie własny ogon. Skierował snop latarki na krokwie i wystraszył kolejne nietoperze. A potem zobaczył to coś. Na jednej z belek leżał plastikowy worek. Shep wciągnął powietrze. Używając chusteczki, ostrożnie zdjął paczkę i przez przezroczyste opakowanie dojrzał broń kaliber 38. Powoli na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nie wątpił 148 nawet przez moment, że to zaginiony pistolet Nevady, z którego najprawdopodobniej zastrzelono Ramóna Estevana. Ale kto go tu podłożył? I dlaczego zadzwonił teraz, dziesięć lat po fakcie? I w ogóle, o co w tym wszystkim chodzi, do diabła? Trybiki w umyśle Shepa pracowały bardzo intensywnie, karmione wieloma pytaniami, lecz najważniejsze było to, że zaraz rozwiąże sprawę Estevanów. Czy naprawdę było takie ważne, kto do niego zadzwonił i dał cynk? Shep miał przed sobą dowód rzeczowy. Shep odłożył pistolet na miejsce, w którym broń została znaleziona, poszedł do swojego wozu i przez telefon komórkowy poprosił o wydanie nakazu przeszukania. Sędzia, wujek Peggy Sue, nie zadawał zbyt wielu pytań, bo akurat jadł kolację. Od razu wydał zgodę. Uśmiechając się od ucha do ucha, Shep zadzwonił do swojego partnera i polecił, żeby do starej kopalni przyjechała ekipa śledcza. Niech wszystko odbędzie się zgodnie z regułami. No,